Lesław Zabuski ukończył studia magisterskie w roku 1972 na Wydziale Górniczym Politechniki Wrocławskiej. W 1973 został zatrudniony w Instytucie Budownictwa Wodnego PAN w Gdańsku, wchodząc tym samym w skład zespołu Pracowni Mechaniki Skał. Do chwili obecnej jest pracownikiem IBW PAN. W roku 1986 uzyskał stopień doktora nauk technicznych, a w roku 2004 stopień doktora habilitowanego. Główne zainteresowania L. Zabuskiego skupiają się na szeroko rozumianej problematyce zachowania się masywów skalnych w warunkach obciążenia. Od kilkudziesięciu lat związany jest z badaniami osuwisk, głównie we fliszu karpackim. Dalsza praca naukowa nad procesami osuwiskowymi owocowało współudziałem w projektach Unii Europejskiej. Oprócz tego był kierownikiem oraz współwykonawcą w kilku krajowych projektów badawczych, dotyczących badania procesów osuwiskowych. W czasie realizacji tych projektów L. Zabuski m.in. zaprojektował i zbudował system monitorowania ruchów osuwiskowych w rejonie Szymbarku k. Gorlic (Beskid Niski). L. Zabuski jest autorem i współautorem ponad 100 prac naukowych, w tym pięciu książek, a także wielu raportów z prac badawczych. Brał także udział w licznych pracach na rzecz gospodarki narodowej .
ZC: Jak zaczęła się Pana przygoda z nauką?
LZ: Zawsze interesowałem się geologią i dobrze radziłem sobie z matematyką, więc naturalnie przyciągnęła mnie nauka. Kształciłem się na Politechnice Wrocławskiej na Wydziale Górnictwa.
Skończyłem górnictwo podziemne i przez blisko rok pracowałem „na dole” w kopalni miedzi koło Bolesławca (około 100 km od Wrocławia). Górnictwo zawsze mi się podobało i taka praca wydawała mi się nawet romantyczna.
W 1973 roku zostałem zatrudniony w IBW PAN. Pierwszego sierpnia przybyłem z Wrocławia z jedną walizką i od tego czasu tu tkwię i mam nadzieję, że jeszcze długo będę tkwić.
ZC: Jak wyglądały Pana początki w instytucie?
LZ: Kiedy zaczynałem, profesor Kazimierz Thiel, kierownik Pracowni Mechaniki Skał IBW PAN od razu wrzucił mnie „na głęboką wodę”. Planowano wówczas budowę elektrowni szczytowo-pompowej na Dolnym Śląsku w Kotlinie Kłodzkiej, w miejscowości Młoty koło Bystrzycy Kłodzkiej. Przeprowadzaliśmy tam w sztolniach badania zachowania się masywu skalnego poddanego obciążeniom. Firma górnicza przygotowywała dla nas stanowiska badawcze, wycinając bloki skalne o wymiarach 1×1 m, po czym wykonywaliśmy testy in situ bezpośredniego ścinania oraz badania modułów odkształcalności i sprężystości, obciążając bloki betonowe lub ruszty z kantówek dębowych o wielkości 2 m². Badania te służyły do zaprojektowania tuneli derywacyjnych projektowanych pomiędzy zbiornikami wodnymi, które były usytuowane pomiędzy zbiornikiem dolnym i górnym, na różnych poziomach terenu. Niestety projekt wstrzymano z przyczyn ekonomicznych. Do dziś, będąc niedaleko, zajeżdżam czasem w tamte okolice, z sentymentu…
Później podobne badania wykonywałem przede wszystkim w Karpatach, w ramach projektowania i budowy zapór wodnych, m.in. w Świnnej Porębie, w Krempnej, w Laskowej (k. Limanowej). Po tym epizodzie zajmowałem już głównie badaniami osuwisk, czemu poświęciłem kilkadziesiąt lat (na szczęście, nic się nie osunęło na tyle, żeby mnie przysypać!).
ZC: Czyli Pana doktorat bazował na pomiarach terenowych wykonywanych na potrzeby projektowe elektrowni szczytowo-pompowej w Młotach?
LZ: Tak, opracowałem wówczas empiryczne kryterium zniszczenia anizotropowego masywu skalnego – metamorficznych łupków łyszczykowych. Było to moje ostatnie „przedsięwzięcie” w tamtym temacie/ Po zakończeniu badań na Dolnym Śląsku wróciłem do Gdańska.
ZC: Co najlepiej Pan wspomina z lat pracy w instytucie?
LZ: Wiele rzeczy było bardzo dobrych i inspirujących. Ale szczególnie lubiłem, zresztą do teraz lubię, pracę w terenie. Niestety już nie mam okazji pracować tak często jak kiedyś w górach.
Moja typowa ekspedycja wyglądała w następujący sposób: pakowałem się wieczorem, wsiadałem do pociągu sypialnego i rano dojeżdżałem do Krakowa. Miałem zakupionego małego Fiata, którego parkowałem na podwórku u koleżanki. Wsiadałem do auta i ruszałem w teren. Badania prowadziłem m.in. w Szymbarku koło Gorlic, w Laskowej, Świnnej Porębie, Zwardoniu, Węgierskie Górce – mogę tak wymienić jeszcze wiele obiektów. Wciąż zajmowałem się głównie osuwiskami. Wie Pani, w Polsce istnieje wiele osuwisk w różnych stadiach rozwoju – niektóre są stabilne, inne poruszają się, stanowiąc zagrożenie dla okolicznych terenów. Liczba osuwisk w Karpatach nie jest dokładnie ustalona. Niektóre źródła podają 10 000, inne nawet 70 000, na pewno nie widziałem wielu z nich.
Ważnymi badaniami, choć tym razem niezwiązanymi z osuwiskami, są badania, które prowadziłem w Kątach k. Krempnej. Opracowywano tam dokumentację geologiczno-inżynierską dla zapory wodnej na rzece Wisłoce. Przedsiębiorstwo górnicze wykonało tunele badawcze. Naszym (Instytutu) zadaniem było przeprowadzenie w tych tunelach badań bezpośredniego ścinania i modułów sprężystości masywu skalnego. Stanowska badawcze wymagały skonstruowania aparatury dla przeprowadzenia tych badań. Konstrukcję obudowy wykonaliśmy we własnym zakresie (opracowałem projekt całości, a p. Jacek Szumera zajmował się m.in. spawaniem elementów stalowych). Dźwigniki o nośności 200 ton wypożyczyłem w hucie w Krakowie.
Teren znajdował się nad rzeką Wisłoką, gdzie brakowało mostu, więc samochodem przekraczałem ją brodem. Mój mały Fiat nigdy nie zatonął, ale zdarzały się sytuacje, gdy przy intensywnych opadach musiałem uciekać na drugi brzeg, gdy poziom wody zaczynał się gwałtownie podnosić. Warto jednak wspomnieć, że to nie był jedynie czas pracy – miałem okazję zwiedzić cały ten obszar, poznałem wiele miejsc i ludzi.
ZC: Z tego co Pan mówi, to praca w terenie jest dla Pana najbardziej ekscytująca.
LZ: To prawda, kocham teren. Zawsze coś się dzieje, zaskakuje mnie i inspiruje. To właściwie taki początek, punkt wyjścia do dalszych prac bardziej studyjnych. Tak właśnie patrzę nawet na zlecenia użytkowe, realizuję je, a potem wracam do Gdańska, aby opracowywać publikacje.
ZC: Jak Pan się na przykład czuje w pracach zespołowych? Jak Pan ocenia swoją współpracę? Może był Pan kiedyś nauczycielem akademickim?
LZ: Nauczycielem akademickim (na szczęście?) nigdy nie byłem. Za to, udało mi się zwiedzić świat ze swoimi referatami i nawiązać wiele znajomości z innymi naukowcami z Francji, Szwajcarii, Szwecji, Czech czy Bułgarii (dość intensywnie w latach siedemdziesiątych). Szczególnie dobrze wspominam pracę z Instytutem w Padwie we Włoszech. Współpracowałem tam przy badaniach osuwisk na terenie Alp i Apeninów, co zaowocowało opracowaniem kilku ważnych publikacji.
Mogę stwierdzać, iż moja praca była intensywna, czasem męcząca, lecz jednocześnie bardzo satysfakcjonująca. Wiele moich publikacji powstawało tak, że najpierw robiłem jakieś zlecenie komercyjne, które stawało się dla mnie inspiracją do badań na dany temat. Ostatnio na przykład opublikowaliśmy z prof. Markiem Kulczykowskim artykuł na podstawie badań ruchów osuwiska na klifie w Jastrzębiej Górze.
ZC: Czy mógłby Pan opowiedzieć o jakichś przygodach, które Pana spotkały podczas pracy?
LZ: Życie pędzi i nie miałem nawet chwili, żeby zastanowić się nad tym, co mnie czeka. Oczywiście, były trudne momenty, ale zebrałem też wiele fajnych doświadczeń. Moje „przygody” nie były zanadto satysfakcjonujące. Może to dobrze.
ZC: Jak według Pana rozwinęła się przez lata dziedzina, w której Pan pracuje?
LZ: W pewnym sensie było lepiej na początku, były inwestycje i środki na badania, na przykład projektowana elektrownia szczytowo-pompowa w Młotach czy zbiornik w Krempnej, w związku z czym brałem udział w przygotowaniu dokumentacji geologiczno-inżynierskiej. Na pewno dużym krokiem było pojawienie się nowej aparatury pomiarowej. Udało mi się sprowadzić do Polski jeden z pierwszych inklinometrów do pomiarów przemieszczeń zboczy i przez pewien czas to był jedyny tego typu aparat w Karpatach.
Bardzo trudno jest mi powiedzieć, co się zmieniło. Można powiedzieć, że dla mnie geotechnika, geomechanika i geologia są jak dziecko, którego dorastanie obserwowałem na bieżąco. Kiedy widuje się coś na co dzień, te zmiany nie wydają się być znaczące.
ZC: Z czego jest Pan najbardziej dumny?
LZ: Na pewno ta książka nt. osuwisk, która jest moim „magnum opus”. To zbiór moich wyników, wniosków i przemyśleń ze wszystkich badań i grantów. Starałem się napisać ją tak, aby była jak najbardziej przydatna dla innych naukowców i inżynierów.
Jestem dumny też ze stworzenia pewnego środowiska geologów i geomorfologów w ramach prac badawczych czy grantów. Mam zwłaszcza satysfakcję związaną z udziałem w projekcie europejskim ALARM – „Assesement of Landslide Risk and Mitigation in Mountain Areas” (to był pierwszy grant europejski w instytucie). W ramach projektu po polskiej stronie współpracowałem z Państwowym Instytutem Geologicznym z Krakowa oraz Instytutem Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN, z siedzibą również w Krakowie oraz w Szymbarku k. Gorlic. W projekcie brali udział również naukowcy z Włoch, Hiszpanii, Portugalii i Holandii. Realizując projekt, zobaczyłem wiele ciekawych miejsc i oczywiście dużo się nauczyłem.
Dumny jestem też z habilitacji, którą napisałem na temat tuneli w Świnnej Porębie k. Wadowic i obroniłem na AGH.
ZC: Czy ma Pan jakieś takie momenty w życiu, do których lubi Pan wracać?
LZ: Nie za bardzo. Szedłem kolejnymi wydarzeniami od punktu A bo B, od B do C. Te wszystkie punkty kumulują się w jakiś ciąg, jakąś historię, np. tworząc taką książkę. Jednym z tych przystanków są na pewno granty. W swojej karierze miałem dwa granty na badania dotyczące osuwisk, a także grant, przy którym ściśle współpracowałem z zespołem IBW PAN (głównie z prof. W. Świdzińskim). To są na pewno moje – jak można powiedzieć – „milestones”. Powiem szczerze, że jestem zaskoczony tym pytaniem. Tak dużo się działo bardzo szybko i trudno jest mi teraz przywołać jakąś ciekawą historię.
ZC: Jakie Rady Pan dał młodym naukowcom?
LZ: Sam jestem „młodym naukowcem” (ha, ha!). Myślę, że ważne jest, aby się nie rozpraszać. Znam osoby, dla których wszystko jest interesujące (w tym także dla mnie), ale trzeba wybrać jedno zadanie, skoncentrować się na nim i ukończyć. Przeć do przodu i nie angażować się w „side questy”. Ale to nie jest recepta na wszystko i dla wszystkich, bo w końcu każdy powinien znaleźć swoją indywidualną drogę życiową.
Z drugiej strony należy utrzymać balans między pracą, a życiem prywatnym. Czasami, gdy siadałem w domu do pracy to „wsiąkałem”, nie widząc końca. Pamiętam, jak robiłem doktorat. Byłem w niego ogromnie zaangażowany. Mieszkałem wtedy niedaleko miejsca zatrudnienia, do pracy miałem tylko 300 metrów. Czasem o 2:00 w nocy żona przychodziła po mnie i sprawdzała, czy jeszcze żyję. Ważne jest więc, aby się zanadto nie rozpraszać, albo może raczej rozpraszać się, ale bez szaleństwa.
ZC: Dziękuję za rozmowę.
Z p. Lesławem Zabuskim rozmawiała Zuzanna Cuban